O świcie 9 maja zaczęła się nasza, 3a, a la tryptyk wyprawa. Pierwszy dzień w Dolnośląskim sprowadził wszystkich do parteru. Takie gimnastyczne wymagania narzuciła Twierdza Kłodzka, a dokładniej jej podziemna kondygnacja. Tylko Milena, Wiktoria i pani wychowawczyni dzięki swoim filigranowym gabarytom nie musiały się martwić, że gdzieś utkną. Potem na kolana rzuciły nas (o)Błędne Skały… W tych bardzo meblowych – Góry Stołowe – okolicznościach podziwialiśmy nie tylko formacje skalne, ale także zjawiskowe elementy flory np. daglezje.
Niemniej najwięcej frajdy dała młodzieży „wprowadzka” do pokoi ośrodka o nieprawdopodobnej nazwie… Buenos Aires. Entuzjazm tak przybierał na sile, że pani Kula postanowiła go rozchodzić. To znaczy wszyscy udaliśmy się na spacer – i warto było, bo Kudowa Zdrój ma się czym pochwalić. Przepiękny park, dywan z bratków, staw, ptaki – czyli jak zwykle siła natury złagodziła obyczaje.
Drugi dzień, 10 maja, analogicznie jak pierwszy, śniadanie i wyjazd o świcie. Praga… Nadzwyczaj fotogeniczna stolica. Hradczany, Most Karola, Złota Ulica, Katedra św…… Przygody, pani Kula jak lwica broniąca „bezbiletnego” Piotra przed okrutnym panem „Tyketem” w asyście altruistycznie kreatywnych: Mateusza (gościnnie wypożyczony z 3 c)
i Konstantego. Jest co wspominać! Minusy? Tłok, jak w sklepie na L. przed karpiem wigilijnym i upał, iście wakacyjny. W rzeczony czwartek przemaszerowaliśmy w zachwycie około 14 km!
Zwieńczeniem tego dnia była wieczorna rozrywka intelektualna. Podzieleni na cztery grypy rozwiązywaliśmy 30 zadań przygotowanych przez panią Kulę i panią Walochę. Oczywiście zredagowane były – te zagadki – na podstawie opowieści naszego pana przewodnika. Najlepsi dostali bieżące oceny celujące z: historii, biologii, geografii.
A propos ocen, niektórzy przywieźli z tej wyprawy szóstki i piątki z języka ojczystego – po błyskotliwych odpowiedziach filologicznych.
Ostatni etap naszego tryptyku podróżniczego to Skalne Miasto – Adrspach – 11 maja. To Błędne Skały w czeskiej wersji king size. Niewiarygodnie piękne, bajkowe, po prostu dzieło sztuki anonimowego autora (wiatru, wody). Cieszenie się ich urokiem wymaga niezłej kondycji fizycznej (wdrapaliśmy się jak na 29 piętro). Owockiem na torcie był „rejs” łódką z czeskim „flisakiem” snującym sowizdrzalsko-rubaszną narrację. Potem ostatnie pamiątkowe czekolady i powrót do Częstochowy z „mafią” na czele.
[widgetkit id=333]